ROZDZIAŁ II
Hej wszystkim, dzisiaj kolejny rozdział opowiadania Everyone loves me, oczywiście w komentarzu napiszcie co sądzicie o tym rozdziale. Co wam się podoba, a co nie. Pozdrawiam :)
,,Nowy dom"
Poranne promienie słońca wpadające
przez okno do salonu oświetlały moją twarz. Chcąc się od nich uwolnić i jeszcze
trochę pospać zaczęłam przewracać się na drugi bok. Czując jak lecę i nagle...
budzę się na podłodze!!! Okazało się że spadłam z kanapy.
Oczywiście to nie był pierwszy
raz kiedy już mi się to zdarzyło. Dzieję się tak przeważnie gdy łożko, a w tym
wypadku sofa jest za mała na moje wiercenie się. Niestety od dłuższego czasu
cierpię na to. Nie żebym była nie normalna czy coś po prostu nie kontroluje
tego.
- Auć... – naprawdę bolesna sprawa.
Pierwszy dzień w nowym domu i kończy się to jak zwykle
upadkiem i co gorsza moim. Na szczęście mogłam się wyspać co doda mi energii na
cały dzień, a na pewno mi się to przyda. Ze względu na porę, a także na to, że
byliśmy zmęczeniu nie zobaczyliśmy całego domu. Nie to żebym się chwaliła czy
coś, ale dom uwierzcie mi jest przepiękny. Nie wyglądał co prawda na ogromny, w
którym znajduje się ponad 10 sypialni nie wiadomo komu potrzebne. Miał ogród z
tyłu domu, co mnie bardzo ucieszyło bo będę mogła zająć się sadzeniem róż,
które mama tak uwielbiała. Wiem, że sama chciała mieć ogródek chociażby mały,
ażeby tylko móc posadzić w nim swoje ulubione kwiaty. Dom miał dwa piętra to i
tak dużo, w starym były też dwa ale na górze znajdował się tylko mój pokój i
nic więcej. Wyblakły żółty kolor z odrobiną cegieł przy wejściu prezentował się
okazale. Drzwi garażowe natomiast były białe. W wewnątrz na parterze znajdowała
się kuchnia na pozór duża, salon, który był moim zdaniem odpowiedniej wielkości
akurat taki jaki tato sobie wymarzył, łazienka trochę mała ale jest oraz
czytelnia. Jak dobrze, że istnieje, będę miała w końcu gdzie postawić te
wszystkie książki. Znajdowały się także drzwi do piwnicy a nawet może do
spiżarni. Nie pamiętam dokładnie wiem, że tato o tym wpominał. Schody
prowadzące do góry były zrobione z drewna bordowego a nawet może był to ciemny
brąz, ale nie to było najfajniejsze bo te schody zakręcały się. Udając się
schodami na górę zobaczyłam, że znajduje się tam pięć pomieszczeń. Jendym z
nich była łazieńka trochę większa niż ta na dole. Następnym pomieszczeniem był
salon z balkonem też o wiele większy niż na dole. A trzy ostatnie to były
pokoje.
- I jak podoba ci się tutaj? –
spytał Tato.
- Tak, dom jest naprawdę przepiękny
i duży a mój pokój najfajniejszy ze wszystkich pomieszczeń
- Bardzo mnie to cieszy.
Tato miał zadowoloną minę, czyli znaczyło to, że ogólnie
jest z tej przeprowadzki zachwycony i widzi, że my też i to sprawia, że nie
czuje się winny, że zmusił nas do tego.
- Hej Arthur, jak się spało?
- Cześć powiedzmy, że nawet
dobrze wolałbym spać w łożku a nie na podłodze trochę nie wygodnie mi było, mam
nadzieję, że dzisiejszej nocy to się zmieni.
- Ja też mam taką nadzieję.
- W przeciwieństwie do mnie Ty
spałaś na kanapie.
- Co z tego szyja mnie boli a
wręcz powiedziałabym, że wszystko mnie boli.
- Na pewno nie wszystko tak jak
mnie, podaj mi tamten talerz z tego pudełka koło Ciebie.
- Proszę.
- Dzięki.
Sprzątanie, wypakowywanie i porządkowanie zajęło nam
dobre kilka godzin. Plusem było to, że mieliśmy porządek, zero walających się
kartonów, czy sprzętu AGD. Wszystko było w ładzie i składzie. Jednym słowem dom
wyglądał w końcu jak dom.
- Laura mogłabyś pojechać z
Arthurem do sklepu po zakupy?
- Tak tylko gdzie jest ten
sklep?
- Na początku wjazdu do tej
dzielnicy.
- Aż tam, a nie mogłabym po
prostu iść do centrum?
- Za daleko żeby tam iść a po
za tym w tym sklepie pracuje mój znajomy więc wierze, że żywność tam nie jest
zepsuta – tato i jego skłonności ekologiczne, nie ma co, doprawdy.
- No dobrze już idziemy –
podkreślając słowo idziemy.
- Jak tak bardzo nie chcesz iść
piechotą to weź mój samochód – czy ja się przesłyszałam, czy on właśnie chce mi
pożyczyć swój własny samochód.
- Naprawdę mogę? Żartujesz
sobie?
- Ależ skądże mówie całkowicie
poważnie, jesteś już na tyle duża abym mógł tobie zaufać, że nic się nie stanie.
- Wow no jestem pod wielkim
wrażeniem tato, nie spodziewałam się, że przyjdzie taki dzień kiedy sam
zaproponujesz mi pożyczenie własnego samochodu.
- No cóż trzeba czasem zaryzykować,
a przede wszystkim zaufać, że go nie zniszczysz.
- Spokojna głowa nie zniszczę,
będzie w takim samym stanie jak wcześniej.
- Mam nadzieję.
- Arthur – zawołałam – chodź
przejedziesz się ze mną do sklepu.
- Już idę, a co będziesz
prowadzić?
- Tak, a co boisz się?
- Szczerze? Wcale a wcale.
- Akurat.
- No naprawdę.
- Dobra chodź już.
Podróż zajęła nam kilka minut, supermarket, o którym
mówił tata wydawał się na całkiem spory, w sumie nie dziwię się w końcu to
Manhattan. Parking też był niczego sobie. Na razie nie spowodowałam żadnego
wypadku, ani nie zapalił się samochód albo inne gorsze rzeczy. Świadczy to
tylko o tym, że dobry ze mnie kierowca jak na razie. Dobra chleb jest tam,
kefiry i te inne na lewo, napoje naprzeciwko... także wszystko w zasięgu...
- Arthur? Mógłbyś się zająć napojami,
słodyczami?
- Tak jest panie Kapitanie – no
tak trzeba się popisać jak zwykle.
Po upływie kilku minut zaczęłam patrzeć i wykreślać z
listy rzeczy, które już mam w koszyku kiedy nagle ktoś wpadł na mnie z taką
szybkością, że aż upadłam.
- Auć – tylko to zdołałam
wykrztusić, bo kiedy spojrzałam w górę zobaczyłam najprzystojniejszego chłopaka
na świecie. Brunet, piwne oczy, wysoki i na dodatek dobrze zbudowany. Jednym
słowem CIACHO!!!!!!.
O nie, tylko nie to czy ja
przypadkiem pod wpływem jego uroku nie otworzyłam z zachwytu ust? Oby nie, bo chyba
bym się spaliła ze wstydu.
- Sorki nie zauważyłem Cię...
Nic Ci się nie stało? Jeszcze raz sorki...
Ton jego głosu sprawił, że poczułam się tak jakby moje
ciało rozpływało się na kawałeczki. Pomagając mi wstać, odpowiedziałam:
- Nie musisz mnie przepraszać.
Każdemu mogło się to przytrafić. Po za tym sama powinnam uważać, a nie stać na
samym środku z koszem. - mówiąc to
uśmiechnęłam się najsłodszym uśmiechem jaki mi zawsze wychodził.
- Wiem ale jednak trzeba uważać
także po raz kolejny przepraszam i nie mów mi, że nic się nie stało...
- Dobrze skoro nalegasz to
przyjmuje twoje przeprosiny.
Boże, Boże, Boże ten jego uśmiech w szczególności jest po
prostu boski. Jeżeli jeszcze raz się do mnie tak uśmiechnie to przysięgam, że
rzucę się na niego tutaj w tej chwili nawet jeżeli cały sklep by się na nas
gapił... po prostu nie mogłabym się powstrzymać. Nagle zorientowałam się, że on
coś do mnie mówi, a może i pyta, a ja w ogóle go nie słucham tylko się na niego
ciągle gapie. No to wtopa...
- Słucham? Nie dosłyszałam.
- Hehe, pytałem jak masz na
imię, więc?
- Laura. Laura Armstrong. A ty
jesteś – szybko spojrzałam na jego plakietke – Eric?
- Tak to ja Eric Bakers. Ładne
masz imię.
- Dzięki Ty też. – nie wierze,
że to powiedziałam.
- Mieszkasz gdzieś tutaj w
pobliżu?
- Nie, troszkę dalej na Square
Street, dopiero co się wprowadziłam – no i po co mu mówie adres, brakuje
jeszcze żebym podała numer jakby go to w ogóle obchodziło – A Ty?
- Bardzo się dobrze składa bo
ja mieszkam na Royal Street to kilka przecznic dalej.
- Ooo, to fajnie. – tak, tak,
tak los jest po mojej stronie jak widać. – Pracujesz tutaj, no nie? – brawo
Laura kolejne upokorzenie jak tak dalej pójdzie to się zaszyje w jakimś
odosobnionym miejscu i będę tam żyć aż do śmierci....
- Tak ale tylko do końca
wakacji. Wiesz zawsze trochę kasy się przyda. – oczywiście odpowiadając mi z
tym jego najsłodszym uśmiechem ah.... a może myśli sobie co za idiotka...
- A czemu tylko do wakacji?
- Nie miałbym czasu z powodu
szkoły ale potrzebne są mi pieniądze także będę musiał bardzo dobrze to
przemyśleć.
- Aha...
- Słuchaj muszę wracać do
pracy, nie chce żeby mnie szef zoabczył, że z kimś gadam bo mógłby odciąć mi z
wypłaty tej ostatniej.
- Nie spoko idź praca
najważniejsza – tak dalej się pogrążaj, mało było tobie.
- Czy najważniejsza to może
nie... Tak się zastanawiam czy nie chciałabyś zwiedzić Manhattanu jako nowo
przybyła nie znająca miasta? – czy on zaprasz mnie na randke?
- No nie wiem.
- Chodź będzie fajnie i potem
się przynajmniej nigdzie nie zgubisz.
- A nie byłby to dla Ciebie
żaden kłopot?
- No coś Ty lubię jeździć po
Manhattanie. To jak będzie?
- Zgadzam się.
- Wyśmienicie, pasowałoby Tobie
o godzinie 12 akurat o tej kończe pracę. Podjechałbym pod twój dom, tylko podaj
numer.
- Pasuje jak najbardziej...a
numer domu to 22...
- Ok. to jesteśmy umówieni,
tak? – umówieni no proszę.
- Tak.
- To do jutra.. Laura??
- Tak?
- Uważaj na siebie.
- Będę pamiętać , na razie.
Gdy odchodził gapiłam się na niego jak zahipnotyzowana.
Nie dziwię się takie ciacho. Ale zaraz on mnie zaprosił na randke. Nie raczej
nie po po prostu jest miły... Szkoda gdyby się okazało, że ma dziewczyne...
Stojąc tak przez dłuższą chwilę i uśmiechając się sama do siebie zauważyłam
zadowolonego Arthura...
- No i z czego się tak
cieszysz?
- Z niczego.
- Jasne już ja dobrze wiem...
- Czyżby?
- No pewnie wpadł na Ciebie
chłopak, który według Ciebie jest przystojny i on się tobie spodobał. Gdyby
było inaczej nie stałabyś na środku sklepu i nie uśmiechałabyś nie wiadomo do
kogo... – O Boże to aż tak to widać? Dobry jest.
- Skąd wiesz, że...
- Proszę Ciebie nie tylko ja to
widziałem ale wszyscy w tym sklepie.
- Och przestań. Drobny wypadek
i tyle. Wkładaj do koszyka i idziemy do kasy.
- Spoko.
Wracając do domu Arthur dziwnie milczał przez całą drogę
jakby coś kombinował. Znając mojego brata nie od dziś wiedziałam, że jego
intrygą jest poinformowanie tate o całym zajściu. Nigdy nie umiał trzymać
języka za zębami... kiedyś mu się tym odwdzięcze....
- Tato słuchaj Laura miała
wypadek!. – taa powiedz jeszcze, że jestem w szpitalu i przypraw go o zawał.
- Co? Jaki wypadek? Co gdzie i
kiedy? O czym ty mówisz? – zdenerwowany tato wybiegł z salonu
- Tato ja tutaj jestem i nic mi
się nie stało, jestem cała i samochód też jest cały jeśli o to chodzi.
- Już myślałem, że.... Dlaczego
powiedziałeś, że miała wypadek?
- Bo miała.
- Po pierwsze to nie był
wypadek a po drugie wpadł na mnie niechcący chłopak, żeby nie było.
- A to już jest coś...
- Przestaniesz wreszcie? –
powoli moja cierpliwość sięgała zenitu
- Spokojnie już nie będę Ciebie
dręczyć nim. – jasne to dopiero był początek
- Słuchaj tato jutro wychodzę o
12.
- Z kim?
- Z chłopakiem, który na mnie
wpadł, ma na imię Eric.
- Cieszę się, że już się z kimś
zaprzyjaźniłaś, może nie w takiej sytuacji ale...
- Taa też się cieszę. Idę na
górę. Na razie.
Ehh no to teraz poranne a nawet wszystkie rozmowy będą
sprowadzane do jednego tematu: ERIC. Trudno wycierpie to jakoś, w końcu kiedyś
im się to znudzi i przestaną. A tak nawiasem mówiąc to Eric jest Boski przez
duze B. Jeszcze tylko kilka godzin i ta chwila spotkania nadejdzie. Nie mogę
się już doczekać na pewno będzie fajnie i bez żadnego bólu, hehe. Co jeśli ja
mu się nie podobam, a zaprosił mnie tylko dlatego, że jestem nową osobą...? Na
stówe ma dziewczynę ale gdyby ją miał, to czy proponował by mi spotkanie i ,na
które nalegał? Raczej nie...
Zmęczona dzisiejszym dniem postanowiłam, żeby wcześniej
wziąć prysznic i położyć się spać ażeby porządnie wypocząć po przeprowadzce, do
tej pory nie miałam takiej okazji. Doszłam jednak do wniosku, że przyjeżdżając
tutaj na razie nic złego się nie dzieje a wręcz przeciwnie coraz to nowe i miłe
czekają mnie niespodzianki i muszę przyznać, że podoba mi się tutaj. Jeszcze
tylko około tygodnia i szkoła i mam nadzieje, że w niej też będzie miło i bez
złych niespodzianek.
Komentarze
Prześlij komentarz